Stąpaj ostrożnie, stąpasz po wspomnieniach...
„Stąpaj ostrożnie, stąpasz po wspomnieniach”
Co mógłby powiedzieć sędziwy, 100-letni już budynek naszej szkoły, gdyby miał taką możliwość? Zacznijmy od tego, że miał możliwość i że powiedział. Naprawdę. Czy jest ktoś, kto nie usłyszał?
Gdybym miał niebios wyszywaną szatę
Z nici złotego i srebrnego światła,
Ciemną i bladą, i błękitną szatę
Ze światła, mroku, półmroku, półświatła,
Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy,
Lecz biedny jestem: me skarby – we wspomnieniach,
Więc ci rzuciłem wspomnienia pod stopy;
Stąpaj ostrożnie, stąpasz po wspomnieniach. (Yeats William Butler „Poeta pragnie szaty niebios”)
Myślę, że autor, gdzieś tam w swoich zaświatach, miłosiernie wybaczy mi, że naruszyłam pierwotną tkankę jego wiersza, zastępując słowo ”marzenia” słowem „wspomnienia”. W przedziwny jednakże i dość nieoczekiwany sposób te dwa znaczenia połączyła bliźniacza więź, kiedy nadszedł 14 października 2011 roku – dzień oficjalnych obchodów jubileuszu 100-lecia budynku naszego LO. Jako ludzie mamy gdzieś głęboko ukryte, choć nie zawsze uświadomione, pragnienie bycia częścią większej i przez to ważniejszej niż my sami całości. Marzy się nam, że w ogromnej mgławicy dziejów żaden człowieczy pyłek nie jest ani przypadkowy, ani zbędny i że wreszcie są jakieś niewidzialne więzy, które pierwszy pyłek łączą z ostatnim, przekazując tajemne słowa. W tym pamiętnym dniu niewidzialne stało się na chwilę widzialne i marzenie dzięki wspomnieniom mogło się ziścić. Wszystko nam przypominało, że historia wraz z nami się nie zaczyna i nie kończy, że opowiadamy ją wielopokoleniowo, podając sobie pałeczkę jak w wielkiej sztafecie. I że o wszystkim, czego nie zapisały szkolne kroniki, protokoły i dokumenty, pamiętają mury. Oswojeni z ich codzienną obecnością zobaczyliśmy, jak są pojemne, ile ludzkich losów zagarniają i przechowują, ile uczuć wsiąkło w ściany i zostało w nich na zawsze. Kto o tym myśli, każdego dnia otwierając i zamykając za sobą szkolne drzwi, tak wdzięcznie nazwane przez prof. Bulczyńskiego drzwiami do przyszłości? Czasami więc dobrze jest się zatrzymać w tej drodze „tam” i „z powrotem”, przystanąć w galopie, otworzyć oczy, wytężyć słuch...
W poszukiwaniu piękna ukrytego w murach wyruszył z aparatem fotograficznym i bystrym okiem prof. Jarosław Bulczyński. Na jego zdjęciach zobaczyliśmy urodę różnych detali architektonicznych naszego budynku, ale spośród nich najbardziej wzruszający okazał się napis na belkowaniu strychu: „Hominem quero” (szukam człowieka). Nikt wcześniej nie miał pojęcia o jego istnieniu, nie wiemy, kiedy i czyja ręka go utrwaliła. Czy był to może jeden z uczniów prof. Leciejewskiej, czy może prof. Kuchnowskiego? A może napis ma tyle lat, ile liczy sobie budynek i wyryła go nie polska, ale niemiecka ręka? Jedno jest pewne: ręka znała język łaciński i była myśląca, a słowa ukryte na wysokościach dziś brzmią niczym świadectwo, dodajmy szlachetne i – chyba nikt nie wątpi – zobowiązujące. List do potomnych wreszcie i ku radości adresata (całkiem możliwe niebieskiej) został odczytany. Może tylko trzeba by zawarte w nim zaklęcie częściej powtarzać, pamiętając o jego sile i o tym, że to, co przechowuje strych – zgodnie z symboliką antropologiczną – zawsze odzwierciedla jasność rozumu i zbliża do nieba... Magia, prawda?
Takich niezwykłych jubileuszowych doświadczeń było więcej i nie sposób dotknąć ich wszystkich słowem. Miał ten jubileusz – wbrew oczywistym prawom fizyki - zdecydowanie więcej niż jeden środek ciężkości. Oto dla przykładu gazetka okolicznościowa – zamieszczone w niej wspomnienia tworzą mozaikową narrację, z której wydobywa się obraz budynku naszego LO jako miejsca przez to szczególnego, że szczególni ludzie przeżywali tu szczególne chwile. Czytam i myślę sobie, że ciągle wiem o tej szkole za mało. Czytam i myślę sobie, że częściej niż tylko od święta można by być dumnym z tych murów, które dla tak wielu (nie tylko) absolwentów do dziś pełne są żywych znaczeń i wzruszeń. Sentyment? Coś więcej – uderzające we wszystkich zebranych zwierzeniach przekonanie, że to miejsce może trwale i wiele dać tym, którzy chcą i umieją wziąć. Czyż nie należał do nich już wrześnianin, Stanisław Zamysłowski, który jako polski uczeń pruskiej szkoły, mieszczącej się na początku XX wieku w budynku naszego LO, a później jako uczeń poznańskiej Marii Magdaleny otrzymał od samego cesarza Wilhelma list gratulacyjny za wybitne osiągnięcia w nauce? Załącznikiem do wyróżnienia była propozycja przyjęcia obywatelstwa niemieckiego. Oczywiście odrzucona. Tę nietuzinkową postać wywołał z odległej przeszłości, gawędząc o ludziach i zdarzeniach, były dyrektor LO, Zenon Suchorski. Niezwykłą wymowę miała też przywołana przezeń historia Niemek, absolwentek ulokowanej w naszym budynku niemieckiej szkoły z mrocznego czasu okupacji. Starsze już panie po wielu latach nawiązały kontakt i w dowód życzliwej przyjaźni zasadziły przed gmachem liceum kasztanowe drzewo. Dyrektor wspominał, jak w prywatnej rozmowie pokazywały mu zdjęcia ze swoich szkolnych, wrzesińskich lat, na których widnieją, krocząc ulicami miasta w pochodzie Hitlerjugend. Opowiadał, jak w poczuciu winy przepraszały za to, w czym brały udział, nie wiedząc zupełnie i nie rozumiejąc, w co naprawdę zaplątała ich dziecięce dusze podła ideologia. Jak widać jednak, wielka historia, najbardziej nawet zbrodnicza, nie może zmiażdżyć wszystkiego. Są fale, które odbijają się o brzeg i nieoczekiwanie wracają odmienione prostotą szlachetnych gestów i poruszeń serca. To się tu naprawdę zdarzyło, a więc ciągle się zdarza. Hominem quero...
14 października 2011 roku pod jednym jeszcze względem zasłużył na miano wyjątkowego – to był dzień spacerów, dosłownie i w przenośni. Przechadzka po piętrach szkoły, takie historyczne przejście po epokach. Z mroków rozświetlanych nieśmiałym blaskiem małej lampki wyłaniała się urządzona na parterze surowa szkoła pruska, na pierwszym piętrze zaś rządził ze swoimi absurdami socrealizm (tutaj też, w ideologicznie neutralnej, wydzielonej przestrzeni można było obejrzeć wystawę prac plastycznych, a w uroczym kąciku wpisać się do księgi pamiątkowej). Drugie piętro zaanektowała nowoczesność, której spektakularnym atrybutem stał się pieczołowicie przez uczniów skonstruowany Hiperrobot. To jeszcze nie koniec atrakcji. Na wirtualny co prawda, ale niezwykle uroczy spacer ulicami Wrześni, której już nie ma, zabrał nas emerytowany nauczyciel historii w naszej szkole prof. Marian Torzewski. Przechodziliśmy od zdjęcia do zdjęcia z narastającą przyjemnością i ze wzruszeniem. To nie była przechadzka dla zabicia czasu, ale dla jego odkrycia. Domy, ulice, pomniki i ludzie utrwaleni w obiektywie. Dotykała nas swoim nostalgicznym spojrzeniem przeszłość, u niektórych budziła żywe wspomnienia, u wszystkich wywoływała przedziwny sentyment. To był niezapomniany spacer w przestrzeni długiego trwania miasta, w którym wprawdzie ulice zmieniły swoje imiona, ale ludzie tak samo wciąż marzą, by zatrzymać swój czas i nie minąć bez śladu.
Wreszcie ukoronowanie wieczoru, zawał wyobraźni, zbiorowa palpitacja serca, zachwyt pomieszany z rozrzewnieniem, czyli „Mury”. Cokolwiek by napisać, będzie nie dość. Świetny scenariusz Marty Grzechowiak, absolwentki naszego LO, naprawdę rewelacyjna gra aktorów, których poprowadziła mistrzowsko swoją reżyserską ręką prof. Jolanta Grześkowiak. Był śmiech i były łzy – jak w życiu. Ze zranionych przez głównego bohatera X murów szkolnych rzeczywiście wysączyła się opowieść. Czy ktoś z widzów przypuszczał, że będzie to jego własna? Magia, prawda? Odprawiliśmy na scenie dziady wrzesińskie, wywołaliśmy w teatralnym obrzędzie duchy przeszłości, a tak naprawdę bliższe i dalsze wspomnienia: szaleńcze porywy, radosne olśnienia i rozczulające nieśmiałością gesty, smutki, gorzki posmak w ustach i codzienne rozpacze. Ciche marzenia, małe tęsknoty, młodzieńcze zniecierpliwienie w trudach wydobywania się na wolność i własność siebie samego, strategiczną grę z historią, żeby oszukać (oby skutecznie) zło i głupotę, nie dać się stłamsić, nie żyć papierowo, zauważyć i spotkać, dotknąć, nie pogubić się, nie zmarnować, nie ulec... Za życia chociaż raz potknąć się o prawdziwy kamień filozoficzny, a nie o byle głaz, jakich wiele. Zdążyć pokochać i być szczęśliwym, zanim się minie raz, choć może nie na zawsze... Ten spektakl był jak szczególne życiowe resume, choć może młodsza część widowni nie podzieli tej opinii. Wszyscy ci jednak, którzy mają proporcjonalnie do wieku więcej wspomnień i z tej racji częściej odwracają wzrok, zgodzą się ze mną, a raczej z Mickiewiczem, bo to jego słowa brzmią mi uporczywie na przedłużeniu „Murów”:
Polały się łzy me czyste, rzęsiste
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski;
Polały się łzy me czyste, rzęsiste…
Może ktoś trochę szalony, ale też głęboko poruszony „Murami” pokusi się o zebranie wrażeń i opinii widzów w różnym wieku? To przedstawienie z pewnością na to zasługuje. Zasługują na to wszyscy, którzy w nim zagrali. Mam nadzieję, że są z siebie zadowoleni i dumni, bo choć w życiu tyle rzeczy się dzieje, to nie wszystkie są ważne, a ta była. I czekaliśmy na nią całe sto lat. Warto było. Naprawdę.
P.S. (1) Na początku uroczystości pani Joanna Ganowicz reprezentująca departament edukacji Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu powiedziała w swoim oficjalnym wystąpieniu to, czego wymaga kurtuazja: że ma zaszczyt, że jej miło, a aula jest piękna i mury mają długą tradycję. Po obejrzeniu spektaklu, przedstawicielka tej samej instytucji, pani Wanda Grzybek poprosiła (nieoficjalnie) o mikrofon i żegnając się, serdecznie podziękowała, choć już nie musiała, a głos wyraźnie jej drżał. Zobaczyć w urzędniku autentycznie wzruszonego człowieka – bezcenne...
P.S. (2) W zorganizowanie jubileuszu zaangażowali się uczniowie oraz nauczyciele, których tu nie sposób wymienić z imienia i nazwiska. Nie można jednak nie powiedzieć, że to prof. Ewa Sławska była spiritus movens całego przedsięwzięcia. Tego samego, które trwale wsiąkło w mury i stanie się częścią kolejnych opowieści.